autor: Leszek Żądło
Każdy, kto zainteresował się rozwojem duchowym, czegoś w nim szuka, czegoś się po nim spodziewa. Jedni liczą na miłość, inni na moc, a kolejni na doskonałość bądź odnalezienie „siebie” prawdziwego. Są też tacy, którzy liczą na wizje czy prowadzenie przez istoty duchowe – w ich mniemaniu „wyższe”, bo bezcielesne. Są i tacy, którzy mają nadzieję, że w zamian za wyrzeczenia i osobiste poświecenie Bóg ich wreszcie weźmie z tego łez padołu i da zamieszkać w „domu Ojca”. Spotkałem też grupę takich, którzy uwierzyli, że jeśli się będą rozwijać duchowo, to w nagrodę Kosmici ewakuują ich z Ziemi przed końcem świata. Oni mieli silną motywację do pracy nad sobą. Motywacja padła, gdy okazało się, że Kosmici nie przylecą. Zadziwiająco mało jest tych, którzy liczą na duchowe oświecenie czy zjednoczenie z boskością. A jeszcze mniej tych, którzy w całym rozwoju duchowym chcą zachować jasność umysłu, trzeźwość i przytomność. Kontrola – owszem, jest pożądana. Ale jasność umysłu czy czystość intencji – już niekoniecznie. Smutne to, bo wskazuje na fakt, że ludzie wybierając rozwój duchowy CZĘSTO nie wiedzą, co czynią. Wiedzą za to, po co to robią! Wiedzą? Przynajmniej tak im się wydaje. Aby osiągnąć cel, adepci rozwoju duchowego szukają sobie nauczycieli, guru, szkół duchowych, aśramów, sekt, „przewodników duchowych” itd. Co dziwne, w oczach wielu adeptów autorytet mistrza często wzrasta po jego śmierci spowodowanej negatywnym nastawieniem do zycia. Niektórzy starają się rozwijać samodzielnie, czy wręcz wbrew autorytetom. Wkraczając na ścieżkę rozwoju duchowego warto wiedzieć, że poszczególne jej etapy stanowią powtórkę z tego, co praktykowaliśmy w poprzednich wcieleniach. Jednak niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, więc zanim zdąży się zorientować, często wpada w sidła uzależnienia od praktyki bądź osoby z odległej przeszłości. Zadziwia mnie, jak łatwo osoby uważające się za doświadczone w rozwoju duchowym, ulegają urokowi przekazów osób opętanych, nieprzytomnych czy wręcz nawalonych. Zadziwia, jak łatwo niektórzy manipulatorzy ogłupiają inteligentnych, wykształconych ludzi. Ale wyjaśnia się to, kiedy zauważymy, że mają oni niską samoocenę i jak kania dżdżu pragną pochwał i pochlebstw. Coś takiego spotkało członków Antrovisu, którzy mieli wyższe wykształcenie, zdolności parapsychiczne, rozwijali się duchowo i… dlatego wmawiano im, że zostali wybrani przez Kosmitów do ewakuacji przed końcem świata. Wielu z nich mając pewność, że Kosmici ewakuują właśnie ich, zrzekło się swoich majątków na rzecz Mistrza. Muszę przyznać, że klienci, którzy byli członkami tej organizacji, bardzo mnie doceniali. Przyjeżdżali na zajęcia licząc na to, że w walce o prawo do ewakuacji z Ziemi najlepszych z najlepszych przejmą moją energię i moje moce, gdy już mnie Kosmici anihilują jako niezdolnego do dalszego rozwoju duchowego. Jednak o tej ich intencji do „rozwoju duchowego” dowiedziałem się wiele lat później. Wcześniej podziwiałem ich wyjątkowe zaangażowanie w pracę nad sobą. To, co budzi nie tylko moje zdziwienie, a czasem wręcz przerażenie, to porosty fakt, jak łatwo wcisnąć innym swoje fobie, obsesje, swoją traumę, jako poglądy i cele duchowe. No, ale muszę przyznać, że niektórzy zaprawieni są w bojach od setek, czy nawet tysięcy lat, kiedy wciskali swoje ograniczające poglądy do wszelkich możliwych religii i praktyk duchowych. Niektóre religie wręcz ubóstwiły traumę, szok porodowy, popęd śmierci, nienawiść do seksu, materii i pieniędzy. Potępiając przemoc i zachęcając do miłości bliźniego uzasadniły zbrodnie, bo … rzekomo były one popełniane w imię i na rozkaz Boga. Powiem więcej, te wątki są obecne w większości religii i szkół duchowych, niezależnie od tego, co one obiecują. Ja osobiście tego na pewno nie oczekuję od rozwoju duchowego. Jednak większość z nas ma te kody wpisane w podświadomość nie tylko w dzieciństwie, ale i w poprzednich wcieleniach. Od rozwoju duchowego oczekuję więc uwolnienia od traumy, obsesji i innych nieprzytomnych ograniczeń. Są różne koncepcje rozwoju duchowego. Jedne prowadzą do cierpienia, inne do rozdęcia ego, kolejne do rozwijania mocy magicznych, jeszcze inne do fanatyzmu. Ale są też koncepcje, które prowadzą do rzeczywistej poprawy jakości życia i jakości doświadczeń duchowych, do rozwinięcia intuicji i mocy duchowych (siddhis), a w ostatecznym efekcie do oświecenia duchowego. Wybór jest duży. O wyborze decydują intencje. Gdyby ludzie mieli czyste intencje wobec siebie, żyliby w szczęściu, zdrowiu i bogactwie. Gdyby mieli jeszcze na dodatek czyste intencje wobec swojego rozwoju duchowego, to rozszerzaliby swoją percepcję duchową, coraz lepiej posługiwaliby się intuicją, żyliby pełni miłości i posługiwali się swoimi mocami duchowymi (rozumianymi jako dary boże, a nie skutek wysiłków i zabiegów własnych). Ilu jest takich, którzy żyją w zdrowiu szczęściu i bogactwie? Ilu takich, którzy ufają Intuicji i bożemu prowadzeniu BEZ POŚREDNIKÓW w postaci różnych guru, księży, mułłów, marabutów itp.? Niewielu, prawda? Z mojego punktu widzenia warto czynić wszystko, by pójść w tym kierunku. I dla mnie to właśnie jest rozwój duchowy. Pójście w innym kierunku to ucieczka przed sobą PRAWDZIWYM i przed swoim rozwojem. Tymczasem najpopularniejsze są te szkoły, które oferują prymitywne poglądy i skomplikowane rytuały. Bo tego pragnie ego. Bo za skrupulatne wykonywanie zbędnych rytuałów można uzyskać.... nie, nie zbawienie, nie oświecenie, tylko… podziw i uznanie publiczności bądź autorytetów. Najmniej popularne są te szkoły, które oferują samopoznanie i oczyszczanie podświadomości, a także koncentrację na boskości w sobie. Bo ludziska potrzebują potwierdzeń, klakierów itd. A za samopoznanie nikt ich podziwiać i chwalić nie będzie. Pytanie więc, czego szukasz w rozwoju duchowym? Uczciwa odpowiedź na to pytanie może otworzyć oczy i drogę we właściwym kierunku. Może też spowodować, że ktoś przestanie się zajmować rozwojem duchowym rozumiejąc, że zdąża w zupełnie innym kierunku niż uwewnętrznienie w sobie boskości. Nieuczciwe jednak będzie nazywanie tego nadal rozwojem duchowym. A staranie się rozwijania swej doskonałości bez pytania Boga, czym jest doskonałość i bez odwoływania się do Boga czy intuicji, nazywa się rozwojem osobistym. Uczciwość wobec siebie i swego rozwoju duchowego to cecha wymagana, by się rozwijać duchowo. I ja od adeptów rozwoju duchowego oczekuję właśnie tej cechy. Kiedy czyta się dyskusje na portalach internetowych poświęconych rozwojowi duchowemu, widać, jak mało realne jest to oczekiwanie, gdyż większość dyskutantów albo takiej potrzeby nie widzi, albo widzi konieczność trwania w swych ograniczeniach i przymus „nawracania” innych, bo przecież “intuicja im mówi, że to musi być prawda”, bo przecież “od wczesnego dzieciństwa słyszeli te prawdy od osób, które je kochały”, bo przecież „rodzice czy wychowawcy, którzy ich kochali, nie mogliby ich oszukać”. Nie mam pojęcia, jak można taką postawę nazywać rozwojem duchowym? Dla mnie to pielęgnowanie traumy i inhibitorów rozwoju. Ale nieraz byłem świadkiem, jak osoby w obliczu śmierci odrzucały wszystko, co nabyły w trakcie rozwoju duchowego i z poczuciem winy wracały do legend i zasad, w które uwierzyły w dzieciństwie. Tylko w tym upatrywały spokoju umysłu i zgody z sobą. Niektórzy nawet nie czekają tak długo, tylko wyrażają skruchę znacznie wcześniej przyznając się do błądzenia za „złudną” nadzieją na lepsze życie i poprawę jakości swych duchowych doświadczeń. Poczucie chorej lojalności oraz winy z dzieciństwa musi być u nich tak głęboko zakodowane, że nie widzą możliwości (albo nie chcą) się od nich uwolnić. Tymczasem rozwój duchowy umożliwia takie uwolnienie. Co więcej, rozwój duchowy staje się możliwy dopiero po porzuceniu przywiązania do rzekomych prawd, których nikt nigdy nie zweryfikował empirycznie! Rozwój duchowy to ciągła weryfikacja zgodności doświadczeń i przekonań z boską Prawdą. A Prawdą jest miłość, mądrość, moc, radość i szczęście w nas. Możemy to czuć. A gdy nie czujemy, jesteśmy odseparowani od Prawdy, od Boga. Tymczasem specyficzną grupę adeptów rozwoju duchowego stanowią osoby obciążone błędnymi praktykami i poglądami z poprzednich wcieleń. One “wiedzą”, co jest „prawdziwe”. Ich “intuicja” podpowiada im, że trzeba wrócić do tego, co … nigdy nie przyniosło rezultatów w ich duchowej praktyce. Dla nich weryfikacja „odwiecznych prawd duchowych”, za których autorytetem stoją święte księgi i tradycja linii przekazu to świętokradztwo, a pozytywne myślenie na swój temat to wręcz droga na manowce. Dla nich liczy się “miłość” lub buddyjskie “współczucie”. Jednak jak się przyjrzeć bliżej, to za tą „miłością” kryją się traumatyczne doświadczenia i całkiem negatywne skojarzenia. Tak samo jest ze “współczuciem”. To, co czujemy, ujawnia naszą prawdę o tym, w co wierzymy. Dlatego wielu woli nie czuć. Niczego. Nie czują więc miłości, którą głoszą, nie czują współczucia – najwyżej litość. Nie czują, bo czuć nie powinni, bo czucie obnażyłoby kłamstwo. Nie czują, bo mają swoje koncepcje miłości bądź współczucia, które nie są zgodne z rzeczywistością. Głoszą więc swoją „prawdę”, której boją się poczuć, czy zweryfikować. Gdyby poczuli to, co głoszą, to co czują głosząc, mogłaby ujrzeć światło inna prawda – że ich słowa i uczynki pozostają w sprzeczności z uczuciami. Aby tego uniknąć, przekonują siebie i innych, że uczucia wywodzą na manowce. I … mogą spać spokojnie. Niektórym bardzo trudno zauważyć poglądy i praktyki szkodliwe dla nich samych. Wielu z nich uważa wręcz, że będą się doskonalić, rozwijać, uszlachetniać za cenę szkodzenia sobie i że ta cena jest wkalkulowana w ich rozwój duchowy i obowiązkowa dla innych. Tu, niestety skutecznie mogą otworzyć oczy wyłącznie praktyki związane z medytacją wykorzeniania, czy regresing. Ale wielu z adeptów “prawdziwego” rozwoju duchowego odrzuca takie praktyki. Jedni ze strachu, inni z wyrachowania, bo “to, czym się zajmujesz, to wzrasta”. I wolą być nieświadomi tego, czym w rzeczywistości zajmuje się ich podświadomy umysł. Wolą udawać, że zajmuje ich tylko miłość i że podświadomość to może mają inni, ale nie oni – „doskonali”;. Dla wielu rozwój duchowy jest drogą do doskonałości. I tu może być prawdziwy “kanał”. Bo czym jest doskonałość? Doskonały jest Bóg. Możemy starać się być tak doskonałymi, jakim jest Bóg. Możemy też pozwolić Bogu, by uczynił nas doskonałymi na Jego podobieństwo. Ale… wielu uważa, że skoro nas Bóg stworzył doskonałymi, to są doskonali i … już. I nikt im nie ma prawa niczego dyktować czy sugerować. Bo niby jakim prawem, skoro są doskonali? Jako doskonali nie mają intencji, bo… przyznanie się do intencji oznaczałoby klęskę, porażkę, kompromitację.... Doskonałymi starają się być awatarowie, magowie, asceci i … sataniści. Każdy wg własnego widzimisię. I żaden z nich nie zapyta Boga, na czym polega doskonałość? No bo jak tu pytać kogoś, co do kogo dawno, dawno temu, podjęło się decyzje, że jest … niedoskonałym mięczakiem, który nie potrafi niczego wyegzekwować i do niczego zmusić swoich podopiecznych. To w oczach tej grupy aspirantów do doskonałości świadczy o pełni niedoskonałości, o niemocy, na którą oni nigdy nie chcą sobie pozwolić! Nigdy! I dlatego drepczą w kółko usiłując urzeczywistniać swoje traumatyczne koncepcje “mocy” i „władzy”. Ba, wielu z nich biega od guru do guru szukając owych “mocy” i mając nadzieję, że wreszcie się nauczą skutecznie materializować, manipulować i wpływać na innych mentalnie bądź psychicznie. To dla nich szczyt marzeń, szczyt osiągnięć, jakie oferuje RD. Od tych urojeń można się uwolnić. Ale pokusa często bywa silniejsza od zdrowego rozsądku. No i…na dodatek zdrowy rozsądek mówi im, że “albo będziesz najlepszy, albo będziesz nikim”. Rzecz w tym, że to nie zdrowy rozsądek ani intuicja. To trauma i niespełnienie z poprzednich wcieleń. A niespełnienie z poprzednich wcieleń wydaje się bardzo ważne i atrakcyjne. Znacznie atrakcyjniejsze od uzyskania jedności z Bogiem. Dążenie do spełnienia w rolach, które wydawały się atrakcyjne, ale nie przyniosły spełnienia, dla wielu jest synonimem rozwoju duchowego. A zupełnie niesłusznie, bo to tylko dążenie do pogłębienia obciążeń karmicznych. Tym niemniej, wielu dąży do odbudowania starych struktur władzy i zależności upatrując w tym dowartościowania siebie. A jakby tego było mało, to jeszcze odnawiają sobie zupełnie nierealne misje z poprzednich wcieleń. I w tym upatrują głębokiego sensu swego rozwoju duchowego wręcz istnienia! A to nie żaden rozwój duchowy, tylko pociąg do życia złudzeniami z poprzednich wcieleń. Moment uwolnienia od wszelkich obciążeń karmicznych nazywa się oświeceniem. Dlatego wielu uważa, że nie będą oczyszczali karmy, bo to się samo uczyni w chwili oświecenia. Deklarują więc, że ich wszystkie uczynki służą oświeceniu. I…. najczęściej na deklaracjach i błędnych – egzotycznych – praktykach się kończy, bo w ich podświadomości tkwi potężny lęk i opór przed oświeceniem, przed zatraceniem się w Bogu, w nicości, przed utratą tak ciężko pielęgnowanej indywidualności. Ten lęk jest tak silny, że mimo deklaracji i starań oświecić się nie mogą. Niektórzy więc w imię tegoż lęku składają ślubowania, ze się nie oświecą, dopóki…, że się wyrzekają owoców swego oświecenia na rzecz innych. To wszystko wcale nie ze szlachetnych pobudek służenia innym i czynienia dobrych uczynków, jak wmawiają im mistrzowie. To z panicznego strachu przed oświeceniem – strachu przejętego od Mistrzów i często pielęgnowanego przez wiele, wiele wcieleń. Dlatego niektórzy pocieszają się powtarzając wierzenia sceptyków, że oświecenie nie istnieje, że nie jest możliwe. To wszystko, o czym napisałem, często jest obecne w naszej podświadomości jako zespoły inhibitorów (opóźniaczy) rozwoju duchowego. Lekceważenie tego to skazywanie się na kolejne wcielenia zwątpień i poczucia niesprawiedliwości, to skazywanie się na zwątpienie w guru, Boga, intuicję i wszelkie nauki duchowe. A za zwątpieniem kryją się wyłącznie nieczyste intencje wobec siebie, swego rozwoju duchowego, powrotu do Boga czy oświecenia.
Dla mnie rozwój duchowy to zmniejszanie odległości miedzy mną a boską doskonałością. Nie urojoną przez magów, filozofów, mędrców, mistrzów, ascetów, a boską! Realnie BOSKĄ. Po drodze do doskonałości MUSZĄ zachodzić ważne procesy: Oczyszczania podświadomości z wszelkiej traumy. Zaufania Intuicji oraz Bogu. Oczyszczania intencji. Trzeźwienia, przytomnienia, odzyskiwania jasności umysłu. Pokochania siebie i innych. A ponieważ kocham, szanuję, doceniam siebie, to zasługuję na wszystko co najlepsze. Najlepsze nie po mojemu, a po NAJLEPSZEMU (zgodnemu boską doskonałością). Kiedy jestem otwarty i psychicznie gotowy do duchowych przemian, mogę zawsze liczyć na „łaskę” boską, czyli na niezasłużony dar od Boga, który mnie uszlachetnia duchowo, oczyszcza i podnosi w rozwoju. Na łaskę nie da się zasłużyć, ale można ją zaakceptować i przyjąć. Łaska sprawia, że nasz rozwój duchowy postępuje we właściwym kierunku, że zbliża nas do boskiej doskonałości. Cała zasługa karmiczna polega na otwarciu się na wszystko co najlepsze, najdoskonalsze, czyli boskie. Tego nie da się wypracować, wyłudzić, wymodlić, zaskarbić za pomocą żadnych zabiegów, ofiar czy dobrych uczynków. To jest możliwe wyłącznie dzięki zmianie nastawienia do samego siebie. Otwartość to miłość i wdzięczność, które czujemy, a nie które sobie usiłujemy wyobrazić. Prawdziwej miłości doświadczamy w medytacji. Prawdziwa medytacja jest też otwartością na to, co dla nas najlepsze i najkorzystniejsze.
Comments